Artur Wołek, Stosunki polsko-czeskie: wszystko v pohodě

Słabo przetłumaczalne na język polski czeskie słowo pohoda słownik każe rozumieć jako „spokój, pogodność, pogodę ducha”<!--[if !supportFootnotes]-->[1]<!--[endif]-->. Pohoda to jednak także „dobry nastrój, spokój, pogodne usposobienie, przytulność miejsca, bezkonfliktowe związki”<!--[if !supportFootnotes]-->[2]<!--[endif]-->; może również oznaczać „pracę, która nie wymaga wysiłku i kończy się wczesnym fajrantem. Posiadanie własnego mieszkania i działki. Drobnych w kieszeni, które pozwolą iść co wieczór na piwo i jechać w lecie nad morze”<!--[if !supportFootnotes]-->[3]<!--[endif]-->. Zmarły niedawno czeski pisarz Jan Balabán mówi o „imperatywie pohody” jako o „dominującej części czeskiej kultury”<!--[if !supportFootnotes]-->[4]<!--[endif]-->, która umożliwia zaśmianie lęków i nie pozwala zbliżyć się do tego, co w nas przykre.

Stosunki polsko-czeskie, które tak trafnie i krytycznie opisuje w tym tomie Josef Mlejnek jr, są właśnie v pohodě: werbalnie najlepsze od czasów Dąbrówki, realnie na przyzwoitym, pozbawionym poważniejszych konfliktów poziomie, w istocie na marginesie zainteresowania zarówno  zwykłych obywateli, jak i elit politycznych. Dlaczego Mlejnkowi to nie wystarcza? Dlaczego on, ale i zastępy polskich czechofilów i wcale niemała grupa czeskich polonofilów oczekują czegoś więcej? Dlaczego powszechnie za ogromny sukces i przełom w stosunkach czesko-austriackich uznaje się porozumienie, w wyniku którego Austria przestała blokować przyjęcie Czech do Unii Europejskiej, a Mlejnek narzeka, że nie da się dojechać pociągiem z Harrachova do Szklarskiej Poręby?<!--[if !supportFootnotes]-->[5]<!--[endif]--> Dlaczego oczekujemy, że stosunki polsko-czeskie powinny być „ponadstandardowe”? Jeśli odpowiemy na to pytanie, to może zbliżymy się do przyczyn obecnego ich stanu.

Pierwszą, wyuczoną w szkole prawidłową odpowiedź, odpowiedź o Lechu i Czechu, dwóch bratnich narodach słowiańskich, bliskości językowej – można odłożyć na półkę z pożytecznymi XIX-wiecznymi mitami. Nie tylko dlatego, że to domniemane braterstwo nie przeszkadzało w XX wieku strzelać do siebie, ale również dlatego, że Czesi swoich północnych „braci” lokują na skali sympatii tam gdzie Chorwatów i Węgrów, w punkcie niemal idealnej obojętności<!--[if !supportFootnotes]-->[6]<!--[endif]-->.

Historycznie przyczyn rozbudzonego apetytu na ponadstandardowe stosunki polsko-czeskie należy szukać w krótkim okresie dominacji dysydentów w polityce czeskiej. Na początku lat 90-tych ubiegłego wieku polityka zagraniczna ówczesnej Czechosłowacji znalazła się w rękach ludzi jakby wyjętych z rozdziału podręcznika teorii stosunków międzynarodowych, który opisuje idealizm. Ludzi, którzy – jak Václav Havel – rzeczywiście wierzyli, że z „przyjaźni opartej na dobrym zrozumieniu losu, który nam razem narzucono, z nauki z niego wypływającej, a przede wszystkim ze wspólnych ideałów, które nas łączą powinna wyrastać naprawdę dobra koordynacja naszej polityki w procesie, który i wy i my nazywamy powrotem do Europy”. Którzy pisali, że „Po raz pierwszy mamy przed sobą realną szansę historyczną, by (…) zmienić Europę Środkową, będącą do tej pory  fenomenem głównie historycznym i duchowym w fenomen polityczny”<!--[if !supportFootnotes]-->[7]<!--[endif]-->. Dzieckiem tego myślenia stała się współpraca wyszehradzka zapoczątkowana w kwietniu 1990 r., której Polska i Czechosłowacja były motorem. Jednak z realizacją tej strategicznej wizji było gorzej, gdy za wielkimi słowami o koordynowaniu starań o członkostwo w UE i NATO, negocjacji o wycofaniu wojsk sowieckich, dywersyfikacji źródeł surowców energetycznych, o liberalizacji handlu, o wspólnych inwestycjach w infrastrukturę szły bardzo ograniczone konkretne działania<!--[if !supportFootnotes]-->[8]<!--[endif]-->.

Wkrótce zresztą w Czechach zaczęło dominować zupełnie inne podejście do stosunków międzynarodowych, symbolizowane przez ówczesnego premiera a potem prezydenta Václava Klausa. Idealizm został uznany za naiwność, a współpraca wyszehradzka za szkodliwą, nową RWPG „sztucznie stworzoną przez kraje zachodnie”<!--[if !supportFootnotes]-->[9]<!--[endif]-->. Odtąd w czeskiej polityce zagranicznej miały się liczyć tylko interesy narodowe. Wśród nich współpraca z sąsiadami, w tym z Polską, zajmowała trzeciorzędne miejsce. Niekwestionowanym, również przez opozycję, priorytetem była integracja z instytucjami euroatlantyckimi, więc potrzebę bilateralnej współpracy z Polską, czy współpracy regionalnej oceniano zawsze z tej perspektywy. W okresie rządów Klausa oznaczało to konkurencję w staraniach o przyjęcie do NATO i UE oraz próbę zastąpienia politycznej współpracy wyszehradzkiej gospodarczą współpracą w ramach Środkowoeuropejskiej Umowy o Wolnym Handlu (CEFTA), która weszła w życie w 1994 r. Gdy rządziła socjaldemokracja, reanimowano współpracę wyszehradzką, ale w „realistycznej”, konkretnej formule – jako narzędzie realizacji interesów narodowych partnerów, przede wszystkim osiągnięcia członkostwa w UE. Realistyczność CEFTY przejawiała się przede wszystkim wielostronną twardą obroną interesów gospodarczych, czyli niekończącymi się negocjacjami w sprawie znoszenia ceł na kolejne grupy towarów. Cła na towary przemysłowe zniesiono ostatecznie w 2001 r., a spożywcze w 2003 (z wyjątkiem artykułów wrażliwych). Wstępując  w 2004 r. do UE Polska i Czechy musiały wypowiedzieć umowę o CEFTA<!--[if !supportFootnotes]-->[10]<!--[endif]-->.

Utrwalone w czeskiej polityce zagranicznej myślenie w kategoriach interesu narodowego oznaczało więc, że na ponadstandardowość w stosunkach polsko-czeskich można liczyć o tyle, o ile da się dowieść, że leży to w interesie Czech, do 2004 r. definiowanym przede wszystkim jako szybkie wstąpienie do NATO i UE. W krótkim okresie wskrzeszania współpracy wyszehradzkiej (1998-2000) wydawało się, że koordynacja działań czterech krajów Europy Środkowej rzeczywiście może poprawić ich pozycję negocjacyjną w Brukseli, ale szybko członkowie grupy wyszehradzkiej, nie bez sugestii partnerów europejskich, zdecydowali się na model współzawodnictwa w ogłoszonym przez UE konkursie piękności. Kolejne rządy – i polskie i czeskie – powtarzały więc mantrę o priorytetowym traktowaniu współpracy z sąsiadami, a Polska znalazła się nawet w jednym zdaniu ze Słowacją w exposé Vladimíra Špidli w 2002 r. Jednak tak naprawdę i czescy i polscy politycy nie wiedzieli do czego miałaby im być potrzebna współpraca polsko-czeska, skoro w Brukseli działamy na własną rękę, a nic więcej się nie liczy<!--[if !supportFootnotes]-->[11]<!--[endif]-->.

Choć oba kraje w 2004 r. przystąpiły do Unii Europejskiej, w ich wzajemnych relacjach nic się nie zmieniło. Polityka zagraniczna jest bowiem sferą spontanicznej kontynuacji. Dopóki przynosi efekty przynajmniej zadowalające, partie polityczne, a i poszczególni politycy nie mają interesu, by coś zmieniać w dziedzinie, która z punktu widzenia wyniku wyborów wiele przynieść nie może<!--[if !supportFootnotes]-->[12]<!--[endif]-->. Chociaż więc i polska i czeska polityka zagraniczna straciły po 2004 r. orientację, pozbawione swego najważniejszego, a może jedynego priorytetu, nadal nie wiadomo do czego mogłaby się przydać ponadstandardowa współpraca polsko-czeska.

To znaczy wiadomo, bo z „obiektywnego” punktu widzenia polskie i czeskie interesy są w wielu punktach zbieżne. Pod wymienionymi przez ówczesnego ministra spraw zagranicznych Cyrila Svobodę na progu członkostwa Czech w UE priorytetami podpisałby się pewnie każdy polski polityk: jak najszybsze zakończenie okresów przejściowych dla nowych członków, przystąpienie do układu z Schengen, walka z międzynarodową przestępczością i terroryzmem, zachowanie dobrych relacji transatlantyckich, wzmacnianie więzi UE z krajami sąsiadującymi, zachowanie różnic kulturowych i utrzymanie pozycji języków narodowych w UE<!--[if !supportFootnotes]-->[13]<!--[endif]-->. Jeśli dodamy do tego konieczność dywersyfikacji źródeł energii, niechęć wobec Unii Europejskiej dwóch prędkości i ciągot do odnowienia w Europie koncertu mocarstw, sceptycyzm w stosunku do euro, walkę o możliwie duży budżet UE – to wyjdzie całkiem długa lista rzeczywiście wspólnych interesów Polski i Czech na szczeblu UE. Od czasu do czasu ta „obiektywna” zbieżność nawet się aktualizuje, jak w przypadku wspólnego wystąpienia w sprawie kwot emisji CO2, czy wspólnego lansowania wschodniego wymiaru polityki sąsiedztwa UE.

Jednak w sytuacji braku strategii zarówno polskiej, jak i czeskiej polityki zagranicznej po 2004 r. politycy działają od przypadku do przypadku. Co więcej, konsensus w sprawach priorytetów polityki zagranicznej, który towarzyszył zabiegom o członkostwo w NATO i UE, skończył się. Dlatego politycy podejmują decyzje w oparciu o każdorazowo zbierane przesłanki, co w praktyce zazwyczaj oznacza decydowanie w oparciu o to, co oczywiste, możliwie mało kontrowersyjne, co koniecznie trzeba wziąć pod uwagę. A ponadstandardowa współpraca polsko-czeska nie jest oczywistością, stanowiska sąsiada nie trzeba brać pod uwagę. W każdym razie do tej pory tak się działało i nic strasznego się nie stało.

Tu dochodzimy do istotnej przyczyny niepowodzeń w ponadstandardowej współpracy polsko-czeskiej. To co oczywiste, to co jest ledwie uświadamianą przesłanką działań czeskich polityków, w bardzo istotny sposób różni się od schematów poznawczych ich polskich partnerów. W tym momencie wchodzimy oczywiście na grząski grunt z pogranicza psychologii i kultury politycznej, ale niech usprawiedliwieniem będzie odpowiedź obecnego czeskiego ministra spraw zagranicznych Karela Schwarzenberga na pytanie o najważniejszy problem w stosunkach Polski i Czech. Odpowiada on oczywiście, że „nie ma poważnych problemów, a nasze stosunki są najlepsze w historii”, ale dlaczego? Nie dlatego, że mamy wspólne interesy, ale dlatego, że „wcześniej (…) Czechów dziwiły i irytowały te arystokratyczno-wojownicze zamiłowania Polaków, a Polacy nie lubili tej naszej drobnomieszczańskiej postawy. Teraz wreszcie zaczęliśmy się szanować nawzajem”<!--[if !supportFootnotes]-->[14]<!--[endif]-->.

Podstawową oczywistością czeskiej polityki zagranicznej, tym jej drobnomieszczańskim wymiarem, jest przekonanie, że Czechy jako mały kraj muszą prowadzić politykę defensywną, polegającą na realistycznej obronie własnych interesów w świecie, w którym rządzą wielkie kraje. Nie oznacza to pasywnego oczekiwania na wyroki wielkich mocarstw, raczej przeciwnie, próbę takiego wpłynięcia na reguły gry, by interesy Czech musiały zostać wzięte pod uwagę przy rozstrzygnięciach, które jednak zapadają z daleka od Pragi i Brna. Takie jest uzasadnienie czeskiego eurosceptycyzmu i chęci utrzymania specjalnych relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Taka jest też przyczyna niekonsekwencji obu tych strategii. Wśród czeskich polityków nie ma bowiem zgody, jak daleko ma sięgać dostosowanie do żądań Brukseli i Waszyngtonu. Choć bowiem euroentuzjastów wśród czeskich polityków jest niewielu, to dla jednych Traktat lizboński jest już przekroczeniem granicy, rezygnacją z obrony czeskich interesów narodowych i zrzeczeniem się suwerenności, a dla innych – tak jak dla większości obywateli – akceptowalną koniecznością. Choć poza komunistami żaden chyba czeski polityk nie ma wątpliwości, że tylko USA mogą być gwarantem czeskiego bezpieczeństwa, to dla jednych udział w programie tarczy antyrakietowej jest – tak jak dla większości obywateli – przesadnym serwilizmem wobec mocarstwa, dla innych przyjęciem oferty, która wzmacnia pozycję Czech jako strategicznego partnera globalnego mocarstwa.

Polacy mają inną perspektywę – największego narodu Europy Środkowo-Wschodniej. Dla polskich polityków oczywistością jest, że bez udziału Polski nie da się zbudować stabilnego ładu międzynarodowego nie tylko w naszym regionie, ale i w całej Europie. Stąd nawet jeżeli Polska prowadziła w latach 90-tych politykę „brzydkiej i biednej panny” na wydaniu, jak to aprobatywnie ujął minister spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski, to miała świadomość atrakcyjnej arystokratki. Stąd słowa tego samego ministra, że to Polska stała się pionierem rozwoju współpracy regionalnej, w tym Grupy Wyszehradzkiej, uwaga premiera Marka Belki, że z Brukselą tak naprawdę negocjuje tylko Warszawa, czy przekonanie prezydenta Lecha Wałęsy i ministra Andrzeja Olechowskiego, że to Polska jako naturalny lider Europy Środkowej powinna prezentować wspólne stanowisko krajów Grupy Wyszehradzkiej na szczycie z udziałem prezydenta Billa Clintona w Pradze w 1994 r.<!--[if !supportFootnotes]-->[15]<!--[endif]-->.

Polska polityka zagraniczna nie boi się więc ofensyw, nawet jeżeli nie są dobrze przygotowane (jak energetyczny Pakt Muszkieterów), nie trzyma się kurczowo kompetencji państw członkowskich w UE, wierząc, że i przy metodzie wspólnotowej będzie mogła dużo, a może i więcej osiągnąć. Polska wreszcie nie boi się konfliktów z mocarstwami, skoro uznaje się za jedno z nich, choćby tylko w wymiarze regionalnym.

Przekonanie o własnej wadze przynosiło Polsce nieraz sukcesy, jak dopuszczenie do udziału w części konferencji 2+4, korzystny mechanizm głosowania w Radzie UE ustalony w Nicei, czy choćby uproszczona wypłata dotacji dla rolników, czy dodatkowe fundusze unijne wynegocjowane przez premiera Leszka  Millera na kilka godzin przed podpisaniem traktatu akcesyjnego. Jednak w Pradze wpasowywało się ono idealnie w utrwalony jeszcze pod koniec XIX w. stereotyp Polaka, więc trudno sobie było wyobrazić coś bardziej drażniącego dla Czechów, niż dążenie Polski do objęcia „naturalnego” przywództwa w Europie Środkowej.

W tym miejscu nie sposób odmówić sobie małej dygresji z zakresu socjologii wiedzy. Wszystkie czeskie historie współpracy wyszehradzkiej i stosunków polsko-czeskich analizują z pełną powagą niezobowiązującą myśl Zbigniewa Brzezińskiego, że po upadku komunizmu warto powrócić do koncepcji federacji polsko-czechosłowackiej Beneša i Sikorskiego z okresu II wojny światowej. Dość często jest ona traktowana jako punkt wyjścia do opisu polskiej polityki w regionie Europy Środkowej po 1989 r. Pomijając już fakt, że wpływ Brzezińskiego na polską politykę był bardzo ograniczony, akurat ta idea od początku była nad Wisłą traktowana jako anachroniczna i jeżeli jest wspominana przez historyków polityki zagranicznej (bardzo rzadko), to jako ciekawostka. To qui pro quo dobrze chyba ilustruje czeskie wyobrażenia, do czego zdolna jest polska ułańska fantazja.

Druga oczywistość czeskiej polityki zagranicznej, która wyraźnie odróżnia ją od polskiej, to Niemcy jako główny punkt odniesienia. Nowoczesny naród czeski powstawał nie tylko w opozycji do Niemców, ale i w ich bezpośredniej bliskości. Czeska antyniemieckość jest więc zaprawiona autoironiczną świadomością bliskich związków Czech z kulturą niemiecką, a i pewnym podziwem dla niemieckiego modelu socjalnego. Chociaż więc Czechom udało się po 1990 r. doprowadzić do normalizacji stosunków z Republiką Federalną, kwitnie wymiana handlowa i współpraca samorządów, to poczucie zagrożenia ze strony wielkiego sąsiada i jego kultury jest stałą cechą czeskiej polityki, w tym czeskiego eurosceptycyzmu. Drugą stroną tego medalu jest przekonanie, że warto inwestować w relacje z Waszyngtonem, który w latach 90-tych miał rzeczywiście wielkie zasługi dla przezwyciężenia nieufności między Pragą i Bonn.

Oczywistością dla polskich polityków jest natomiast położenie kraju między Niemcami a Rosją. Europejski wymiar polskiej polityki jest więc od 1989 r. (a właściwie nawet wcześniej, bo od czasów „Solidarności”) uzupełniany wymiarem wschodnim. Żaden polski polityk nie ma chyba wątpliwości, że Polska jest bezpieczna dopiero wtedy, gdy ani ze wschodu, ani z zachodu nic jej nie zagraża. W praktyce oznacza to trudne budowanie relacji z Rosją oraz szukanie alternatyw dla nich w postaci przyjacielskich stosunków z krajami obszaru postsowieckiego. Na tym tle dochodzi naturalnie do sporów wewnątrz polskiej elity politycznej i obecny rząd jest krytykowany przez opozycję za zbytnią uległość i wobec Niemiec i wobec Rosji, ale dwuosiowość polskiej polityki zagranicznej jest jej stałą cechą.

Dla Czechów po 1990 r. Rosja właściwie przestała być punktem odniesienia w polityce zagranicznej. Oczywiście pamięć półwiecza zależności od „wschodniego wujaszka” nie zniknęła, zwłaszcza że dywersyfikacja dostaw surowców energetycznych posuwa się wolno (choć nieporównywalnie sprawniej niż w Polsce). Jednak nadspodziewanie szybko Czechy wróciły do XIX-wiecznego jeszcze przekonania, że Rosja jest na tyle odległa, że nie jest niebezpieczna i na tyle bliska kulturowo, że można z nią robić interesy. Czechy właściwie nie mają więc polityki wschodniej, co nie przeszkadza im w podejmowaniu niszowych przedsięwzięć na tym polu (w rodzaju wsparcia dla demokracji w Mołdawii, goszczenia sporej diaspory ukraińskiej i czeczeńskiej, stałej obecności na Rusi Podkarpackiej itp.).

Powyższe oczywistości – a pewnie ich listę dałoby się bez trudu poszerzyć – są punktem odniesienia, gdy politycy podejmują decyzje pozbawieni powszechnie akceptowanej strategii polityki zagranicznej. Tworzą one rodzaj filtra, przez który każdorazowo muszą przedostać się informacje na temat konkretnych sytuacji decyzyjnych. Informacje o zbieżności interesów Polski i Czech najczęściej przez te filtry nie przedostają się.

Jeśli więc narzekamy, słusznie, na niewykorzystane szanse współpracy polsko-czeskiej, musimy mieć świadomość, że przemawia przez nas albo idealizm, albo racjonalistyczne podejście do interesów narodowych. Oba te podejścia w odniesieniu do stosunków polsko-czeskich są obce i zwykłym Czechom, którzy Polaków raczej ignorują i większej części czeskiej i polskiej elity politycznej, która nie wie do czego mogłyby się jej przydać specjalne relacje między dwoma sąsiadami. Można więc powiedzieć, że brak problemów mimo nieprzejmowania się sąsiadem to wszystko czego można oczekiwać, jeżeli celem polityki zagranicznej jest pohoda w domu.

Mlejnek ma jednak rację, gdy domaga się czegoś więcej, domaga się wsparcia współpracy obywateli i firm na poziomie rządów. Zarozumiałością byłoby twierdzić, że gadanie publicystów, naukowców i kilku polityków może zmienić stuletnie stereotypy, jednak faktem jest, że ofensywa sekty czechofilów przynosi w Polsce efekty. Od początku lat 90-tych systematycznie spada nad Wisłą niechęć do Czechów i rośnie do nich sympatia. Na wiosnę bieżącego roku stali się oni ulubionym narodem Polaków<!--[if !supportFootnotes]-->[16]<!--[endif]-->. Gdy taka zmiana dokona się również w Czechach, oczywistością stanie się branie pod uwagę opinii i interesów sąsiada.

 

Tekst ukazał się w książce „Bezpłodny sojusz? Polska i Czechy w Unii Europejskiej” (Kraków 2011)

<!--[if !supportFootnotes]-->

<!--[endif]-->

<!--[if !supportFootnotes]-->[1]<!--[endif]--> J. Siatkowski, M. Basaj, Słownik czesko-polski, Wiedza Powszechna, Warszawa 1991, s. 524.

<!--[if !supportFootnotes]-->[2]<!--[endif]--> M. Szczygieł, Zrób sobie raj, Czarne, Wołowiec  2010, s. 117.

<!--[if !supportFootnotes]-->[3]<!--[endif]--> A. Roberts, From Good King Wenceslas to the Good Soldier Svejk. A Dictionary of Czech Popular Culture, CEU Press, Budapest 2005, s. 128.

<!--[if !supportFootnotes]-->[4]<!--[endif]--> M. Szczygieł, dz. cyt., s. 118; Jan Balabán: Kdo pije sám, ten pije s ďáblem, „Hospodářské Noviny. Víkend”, 20.5.2005.

<!--[if !supportFootnotes]-->[5]<!--[endif]--> W sezonie letnim 2011 jeżdżą na tej trasie cztery pary pociągów. Na innej odnowionej trasie z morawskiego Znojma do Wiednia jeździ sześć par pociągów. Podróż koleją z Trutnova do Jeleniej Góry (60 km drogą) nadal trwa siedem godzin.

<!--[if !supportFootnotes]-->[6]<!--[endif]--> Na skali od -3 (niechęć) do +3 (sympatia) Polacy uzyskali wynik 0,13. Dla porównania najsympatyczniejsi Słowacy uzyskali 1,30, Szwedzi 1,17, Austriacy 0,46, Niemcy -0,32, Romowie -1,82. Takie wyniki były dość stabilne w ciągu ostatniej dekady; zob. A. Grudniewicz, M. Strzeszewski, Polska a świat, w: Polska, Europa, świat. Opinia publiczna w okresie integracji, K. Zagórski, M. Strzeszewski (red.), WN Scholar, Warszawa 2005, s. 94.

<!--[if !supportFootnotes]-->[7]<!--[endif]--> Projev prezidenta ČSSR Václava Havla v polském Sejmu a Senátu. Varšava, 25. ledna 1990, http://old.hrad.cz/president/Havel/speeches/.

<!--[if !supportFootnotes]-->[8]<!--[endif]--> O pierwszym okresie działalności grupy wyszehradzkiej zob. B. Góralczyk, Współpraca wyszehradzka. Geneza, doświadczenia, perspektywy, Polska Fundacja Spraw Międzynarodowych, Warszawa 1999; P. Lukač, Visegrad Co-operation - Ideas, Developments and Prospects, „Slovak Foreign Policy Affairs“ 2001, Spring, s. 6-23; L. Lukášek, Visegrádská skupina a její vývoj w letech 1991-2004, Karolinum, Praha 2010, s. 27-32.

<!--[if !supportFootnotes]-->[9]<!--[endif]--> Klaus w wywiadach dla dzienników „Denní Telegraf” i „Rude Pravo” w 1994 i 1993 r.; cyt. za M. Migalski, Rzeczpospolita Polska i Republika Czeska w polityce zagranicznej obu krajów, w: Polska i Republika Czeska. Dekada sąsiedztwa, M. Migalski, W. Wojtasik (red.), Wyższa Szkoła Zarządzania i Marketingu, Sosnowiec 2004, s. 17.

<!--[if !supportFootnotes]-->[10]<!--[endif]--> Na temat tego okresu w czeskiej polityce zagranicznej zob. V. Havlík, Zahraniční politika, w: Veřejné politiky v České republice w letech 1989-2009, Centrum pro studium demokracie a kultury, Brno 2010, s. 592-611; H. Fajmon, Česká zahraniční politika po roce 1989, w: Česká konzervativní a liberální politika, P. Fiala, F. Mikš (red.), Centrum pro studium demokracie a kultury, Brno 2000, s. 303-320; V. Handl, M. Kunštát, Střední Evropa v zahraniční politice České republiky, w: Česko a Rakousko po konci srudené války, G. Heiss (red.), bmw, bdw

<!--[if !supportFootnotes]-->[11]<!--[endif]--> Zob. M. Migalski, dz. cyt., s. 24.

<!--[if !supportFootnotes]-->[12]<!--[endif]--> O. Krpec, Národní zájmy w moderní demokracii – Česká republika, Muni Press, Brno 2009, ss. 113; 123.

<!--[if !supportFootnotes]-->[14]<!--[endif]--> K. Schwarzenberg, Czesi i Polacy chyba wreszcie się polubili. Z Karelem Schwarzenbergiem rozmawiał w Pradze Lubosz Palata, „Gazeta Wyborcza”, 9.12.2010.

<!--[if !supportFootnotes]-->[15]<!--[endif]--> Por. L. Lukášek, dz. cyt., ss. 54-56; 127; M. Dangerfield, The Visegrád Group in the Expanded European Union: From Preaccession to Postaccession Cooperation, „East European Politics and Societies” 2005, nr 3, s. 630-667.

<!--[if !supportFootnotes]-->[16]<!--[endif]--> 51 proc. Polaków lubi Czechów, do niechęci przyznaje się tylko 12 proc. W badaniach z 1993 r. było to odpowiednio 38 proc. i 32 proc. W styczniu br. Czesi po raz pierwszy przeskoczyli Amerykanów, od ćwierćwiecza liderów polskich rankingów sympatii do narodów. Zob. A. Grudniewicz, M. Strzeszewski, dz. cyt., s. 88; M. Szczygieł, Bycie Czechem nie jest grzechem, „Gazeta Wyborcza”, 4.02.2011.

Dodatkowe informacje