Petr Kaniok, Eurosceptycyzm: wróg, czy odbicie w krzywym zwierciadle polityki i nauki?

  • Drukuj

Niewiele jest terminów, które ostatnimi czasy zyskały w świecie europejskiej polityki taką popularność jak słowo eurosceptycyzm. Walczą z nim czołowi politycy Unii Europejskiej, jak przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy, instytucje UE, na przykład polska prezydencja Rady, walka z nim stała się też oczywistością polityki wewnętrznej poszczególnych krajów członkowskich UE. Również w refleksji specjalistycznej, czyli akademickiej wzbiera fala zainteresowania eurosceptycyzmem – niemal w każdym numerze renomowanych fachowych czasopism anglosaskiej proweniencji można znaleźć studia empiryczne zajmujące się eurosceptycyzmem. Niniejszy artykuł jest eseistyczną próbą pochylenia się nad wielowymiarowym pytaniem „dlaczego“ – dlaczego w dzisiejszej UE jest tylu eurosceptyków, dlaczego w ten sposób określane są niezwiązane ze sobą zjawiska i o czym świadczy taki charakter polityki europejskiej. A w związku z tym, że autor jest badaczem zajmującym się studiowaniem eurosceptycyzmu już kilka lat, na zakończenie podejmie próbę naszkicowania, jak w niezbyt wyrafinowany sposób zaradzić stanowi, który jest niezadowalający nie tylko z punktu widzenia specjalisty.

 

Czym w ogóle jest euro sceptycyzm?

 

Jeśli popatrzeć na mrowisko dzisiejszej polityki europejskiej, gdzie nierozdzielnie przeplatają się płaszczyzna UE, płaszczyzna państw narodowych i kilka innych poziomów, to słowo eurosceptycyzm można znaleźć w niezliczonych kontekstach i związkach. Ich wspólnym motywem jest pewne negatywne zabarwienie – w myśleniu mainstreamowych polityków eurosceptyk i eurosceptycyzm to nieprzyjaciel, przeciwko któremu trzeba walczyć. Ostatecznie to Herman van Rompuy powiedział otwarcie w swoim wystąpieniu w Berlinie w roku 2010: „Eurosceptycyzm prowadzi do wojny“<!--[if !supportFootnotes]-->[1]<!--[endif]-->. Przewodniczący Rady Europejskiej nie jest w swoich poglądach osamotniony. Na przykład premier Polski Donald Tusk inaugurując polską prezydencję UE w lipcu 2011 r. ogłosił, że trzeba walczyć z nowym eurosceptycyzmem, który odróżnił od eurosceptycyzmu brytyjskiego, czyli eurosceptycyzmu starego. Donald Tusk tym nowym eurosceptycyzmem nazwał zachowanie polityków polegające na retorycznym popieraniu integracji europejskiej i faktycznym podejmowaniu takich kroków, które integrację osłabiają i spowolniają<!--[if !supportFootnotes]-->[2]<!--[endif]-->. Szef polskiego rządu nikogo z nazwiska nie wymienił, każdy słuchacz mógł więc wybrać sobie, kto wystąpi w tym fikcyjnym rebusie. I to od razu z kilku zestawów bohaterów.

Pierwszy możliwy do wyboru zestaw tworzą znane twarze i zjawiska od dawna łączone z eurosceptycyzmem. Konserwatywna frakcja w Parlamencie Europejskim – Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (ECR), brytyjscy torysi, czeska prezydencja Rady EU w pierwszej połowie 2009 r. albo angielskie dzienniki, na przykład „The Times“. O dziwo, na tych eurosceptykach, których najprawdopodobniej Donald Tusk miał na myśli mówiąc o starym euro sceptycyzmie, wybór się nie kończy. Nową ofertę może zaproponować Finlandia, która z rezerwą podchodzi do mechanizmu stałego przejmowania cudzych długów (bail-out), za co w lecie tego roku była obwiniana o eurosceptycyzm, a nawet koniec końców sam Donald Tusk. Ten bojownik zwalczający nowy eurosceptycyzm zaraz po zakończeniu polskiego przewodnictwa w Radzie UE sam bowiem określił siebie jako „eurosceptyka w obiegowym rozumieniu tego słowa“<!--[if !supportFootnotes]-->[3]<!--[endif]-->. Nie ma sensu kontynuowanie tego wyliczenia, bowiem jest oczywiste, że dla głównego nurtu dzisiejszej polityki europejskiej eurosceptykiem jest każdy, kto w jakikolwiek sposób i w jakimkolwiek stopniu zakwestionuje bieżący kurs UE. Można przejść nad tym faktem do porządku dziennego, bowiem żonglowanie terminami to chleb powszedni polityki. Jednak niebezpiecznym dla UE skutkiem takiego podejścia jest aprioryczne piętnowanie każdej krytyki obecnego trendu jako przejawu eurosceptycyzmu, nad którym nikt już nie będzie się zastanawiał. Na omówienie konsekwencji „walki z eurosceptycyzmem“ przyjdzie jeszcze kolej.

 

Jak definiuje się eurosceptycyzm?

 

Problem eurosceptycyzmu nie jest ograniczony do jego losów w wirze praktycznej polityki. Z terminem, jego definicją i systematyką ma bowiem wielki problem również nauka, która zresztą wprowadziła go do szerokiej polityki. Eurosceptycyzm był długo słowem, które odnosiło się tylko do Wysp Brytyjskich. Tam powstało w środowisku mediów, gdzieś w latach 80-tych i tam też najprawdopodobniej miało pozostać. Jednak pod koniec lat 90-tych brytyjski politolog Paul Taggart wprowadził je do świata akademickiego, używając do opisania ogólnej niezgody partii politycznych w krajach członkowskich UE na stan integracji europejskiej<!--[if !supportFootnotes]-->[4]<!--[endif]-->. Czas kiedy w środowisku akademickim wzrasta zainteresowanie eurosceptycyzmem nie jest przypadkowy. W drugiej połowie lat 90-tych naukowcy zaczynają się bowiem zastanawiać, jak wyjaśnić wzrastający brak zgody na kurs, który został obrany dla UE i to nie tylko wśród opinii publicznej UE, ale i elit. Jako przejawy tej niezgody interpretowano nieudane referenda w sprawie Traktatu z Maastricht, ale także ciągle spadającą frekwencję w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Na przełomie XX i XXI w. czasopisma naukowe i konferencje rozbrzmiewały intensywną debatą, jak teoretycznie ująć eurosceptycyzm, dokładniej usystematyzować i wyjaśnić.

Zwycięzcą w tej dyskusji, która wydała z siebie kilka typologii i definicji eurosceptycyzmu był jego podział na miękki i twardy autorstwa wspomnianego już Paul Taggarta i Alexa Szczerbiaka. W ich ujęciu twardy eurosceptycyzm jest „pryncypialną opozycją wobec projektu integracji europejskiej w postaci UE, przede wszystkim w sensie niezgody na przekazywanie władzy instytucjom ponadnarodowym“. Eurosceptycyzm miękki został przez tych autorów zdefiniowany jako „brak pryncypialnej krytyki wobec UE, ale istnienie opozycji wobec obecnej lub planowanej trajektorii, której treścią jest wzrost kompetencji i suwerenności UE”<!--[if !supportFootnotes]-->[5]<!--[endif]-->. W ten sposób zatem nauka de facto skodyfikowała i wzmocniła stan, w którym każda krytyka integracji europejskiej była i jest automatycznie uznawana za coś podejrzanego, ekstremistycznego i niestosownego. Przyczyna jest oczywista – znakomita część tzw. twardych eurosceptyków rekrutuje się z kręgów nacjonalistycznych, ekstremistycznych, czy populistycznych. Wprawdzie pozostaje pytanie, czy na przykład od neofaszysty można oczekiwać innej postawy niż odrzucenie integracji europejskiej, gdyż ogólna antysystemowość tak ukierunkowanego podmiotu ma swoje logiczne konsekwencje. W potocznej dyskusji politycznej i medialnej występuje jednak po prostu „eurosceptyk jako eurosceptyk“. Innymi słowy, nieostry i wielopostaciowy a przez to podatny na każdy zarzut eurosceptycyzm stał się mocną bronią używaną dla ostracyzmowania niewygodnych inicjatyw i odwrotnie, określenie „proeuropejski“ zapewniało i zapewnia równie silne założenie przyjęcia idei dużo bardziej bezinteresownej.

Można oczywiście toczyć polemiki na temat dlaczego tak się stało. Dlaczego nauki polityczne nie były w stanie zareagować na szersze pojawienie się krytyki w UE w inny sposób, jak poprzez jej generalną negację i przyjęcie punktu widzenia aktywnej polityki. Jako wyjaśnienie nasuwa się fakt, iż zarówno zachodnioeuropejscy politolodzy, jak i politycy przez długi czas obracali się w otoczeniu, w którym zgoda na integrację europejską była postrzegana jako niewzruszony i oczywisty aksjomat, stanowiący wartość samą w sobie i będący taką samą częścią mainstreamu jak demokracja, czy prawa człowieka.

Takie otoczenie intelektualne miało swoje korzenie. Integracja europejska była procesem politycznym, którego przebieg początkowo poddany był kontroli w formie politycznej konkurencji. Przyniosła ona z sobą krytykę, co zrozumiałe, skoro w wyborach do Parlamentu Europejskiego uczestniczyły te same partie, które krytycznych argumentów używały w krajowych kampaniach wyborczych i nie było powodu, by nie przeniosły ich do polityki europejskiej. Niemniej jednak, polityzacja integracji europejskiej pojawiła się dopiero w jej trakcie i nie była częścią tej opowieści od początku. Podobnie, w latach 90-tych aktorzy integracji europejskiej podlegali wyraźnym przemianom. Wzrastająca liczba krajów członkowskich UE i sfer polityki, którymi się zajmowała, logicznie prowadziły do wzrostu liczby podmiotów, które uczestniczyły w machinie integracji i które forsowały i wyrażały dużo bardziej różnorodne interesy niż, powiedzmy, na początku lat 80-tych. Wreszcie elita europejska na początku lat 90-tych w związku z powstaniem UE zabrała się za sfery, które tradycyjnie są tematami delikatnymi i politycznie bardzo wybuchowymi, w rodzaju obywatelstwa, polityki zagranicznej, współpracy policji.

 

Problem rozwiązaniem problemu

 

Nic z tego co napisano wyżej nie oznacza jednak, że aprioryczne odrzucenie wszelkiej krytyki integracji europejskiej jako przejawu eurosceptycyzmu jest możliwe do usprawiedliwienia i utrzymania. Przeciwnie, istnieje cały wachlarz tak merytorycznych, jak i praktycznych powodów, by takie podejście zakwestionować.

Zestaw argumentów naukowych, które problematyzują pojęcie euro sceptycyzmu, bardzo przejrzyście przedstawili w swoim studium dwaj autorzy belgijscy: Amandine Crespy i Nicolas Verschueren<!--[if !supportFootnotes]-->[6]<!--[endif]-->. Po pierwsze, eurosceptycyzm nie został nigdy jasno i przekonywająco zdefiniowany, co według Crespy i Verschuerena, spowodowane jest między innymi tym, że badania eurosceptycyzmu prowadzono wyłącznie w ograniczonym kontekście jego partyjnych przejawów. Po drugie, eurosceptycyzm jest terminem podlegającym wpływowi historii i uwarunkowań środowiska, przez co nie tylko trudno porównywać go w poszczególnych krajach, ale i w perspektywie historycznej. W końcu po trzecie, eurosceptycyzm jest wyrazem jednoznacznie zabarwionym pejoratywnie, co czyni go trudnym przedmiotem badań empirycznych, gdyż, mówiąc metaforycznie, nie każdy z graczy siedzących przy stoliku dostaje karty z tej samej talii.

Argumentację belgijskich politologów można rozwijać dalej, w kierunku, moim zdaniem dużo bardziej doniosłym. Dotychczasowej konceptualizacji eurosceptycyzmu można więc w uprawniony sposób zarzucić negatywne konotacje i nieostrość definiowania. O wiele istotniejsze jest jednak, że eurosceptycyzm – tak, jak jest dziś definiowany – opiera się na milczących założeniach dotyczących podstawowych pojęć, które określają wrogowie eurosceptyków, a mianowicie UE. Tymi podstawowymi pierwiastkami obecnymi implicite, bez otwartej argumentacji czy dowodów, w dotychczasowym podejściu do eurosceptycyzmu są pewne kwestie ideowe stanowiska proeuropejskiego, czy paneuropeizmu, w każdym razie przeciwieństwa eurosceptycyzmu, oraz charakter UE jako zorganizowanej wspólnoty politycznej (polity). Inaczej mówiąc, eurosceptycyzm jako kategoria możliwa do obrony ma sens tylko wtedy, gdy opiera się na argumentacji przedstawionej w kontekście stanowiska pozytywnego równie dobrze uargumentowanego. Zatem dla zadowalającego zdefiniowania eurosceptycyzmu niezbędne jest zdefiniowanie podmiotu, przeciw któremu eurosceptycy mieliby oponować, gdyż każda próba ujęcia, czym jest europejska wspólnota polityczna, będzie skutkować odmiennymi standardami dla mierzenia zgody lub opozycji. Wspominana tu kilkakrotnie zwycięska typologia Taggarta i Szczerbiaka i potoczne rozumienie eurosceptycyzmu otwarcie niczego takiego nie robią, ani w odniesieniu do stanowiska proeuropejskiego, ani Europy jako zorganizowanej wspólnoty politycznej.

Jeśli spojrzeć na definicję Taggarta i Szczerbiaka, to fundamentami intelektualnymi eurosceptycyzmu są pewne założenia zakorzenione w atmosferze lat 90-tych XX w., kiedy termin „proeuropejski“ utożsamiano z „ponadnarodowy“, a UE była postrzegana jako wspólnota niezachwianie zmierzająca ku federacji. Innymi słowy, stanowisko proeuropejskie oznacza dla Taggarta i Szczerbiaka przekonanie o szybkim, niekwestionowalnym i linearnym przekazywaniu kompetencji państw narodowych Unii Europejskiej. Na UE w podobnym duchu patrzy się jako na byt bez żadnych wątpliwości kroczący ku federacji popularnie określanej mylącym słowem superpaństwo.

Sensowną kwestią, w której miesza się argumentacja naukowa z praktyczną, jest oczywiście na ile takie stanowisko jest nie tylko dobrze uargumentowane, ale i możliwe do utrzymania w dłuższym okresie czasu. Pierwszy wymiar takiej dyskusji to kwestia owego proeuropejskiego stanowiska. Integracja europejska nie tylko z aktualnego, ale i historycznego punktu widzenia jest projektem, w którym mieszają się elementy ponadnarodowe i międzyrządowe. O ile na przykład pierwszych dziesięć lat po powstaniu Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali było okresem, w którym tempo integracji wyznaczały instytucje ponadnarodowe w rodzaju Komisji, to już druga połowa lat 60-tych i całe lata 70-te XX w. były fazą, w której batutę przejęły kraje członkowskie, szczególnie Rada. Założenie, że jedynym i wyłącznym koniem pociągowym rozwoju integracji europejskiej było zawsze tylko i wyłącznie podejście ponadnarodowe ignoruje rozwój historyczny. Istotną przyczyną sukcesu i działania projektu integracyjnego jest sama konstrukcja mechanizmu podejmowania decyzji, który równoważąc interesy ponadnarodowe i narodowe umożliwia samo istnienie UE. Nie da się chyba wyobrazić sobie przetrwania UE bez jakiejś płaszczyzny dla wyrażania interesów narodowych, gdyż tak wykoncypowane rządzenie byłoby nie do przyjęcia i to nie tylko dla elit państw narodowych. I odwrotnie, organizacja czysto międzyrządowa nie osiągnęłaby na kontynencie europejskim nawet jednego procenta sukcesów UE.

Drugi przedmiot sporu dotyczy charakteru UE jako zorganizowanej wspólnoty politycznej. Założenie czynione nie wprost a mówiące, że UE zmierza w kierunku powstania jakiejś quasi-państwowej formy o liberalno-demokratycznym charakterze, która zastąpi poszczególne państwa Narodowe, nie ma żadnego oparcia w jakiejś argumentacji. Co więcej, nie mówimy w tym przypadku o czymś historycznie danym, zdeterminowanym, a specjaliści polemikę na temat możliwości zaklasyfikowania UE prowadzą już od wielu lat. Jej jedynym rezultatem jest dość banalna zgoda, że UE możemy nazwać tworem „sui generis”, ale już bez sukcesów w ustaleniu, co konkretnie z takiej klasyfikacji wynika. Próby zaliczenia UE do federacji czy konfederacji bywają kwestionowane, z kategorii stworzonych specjalnie na użytek UE w rodzaju kondominium, unia państw, czy państwo regulacyjne nic zasadniczego nie wynika. Częściowo z powodu celu, w jakim zostały wymyślone, zbliżają się one do pustego terminu „sui generis“, częściowo dlatego, że nie są zdolne do wytworzenia jakichkolwiek sensownych kryteriów i standardów, według których Unia mogłaby być oceniana.

W świetle tego, co dotąd powiedziano widać, że jeżeli idzie o przejrzyste standardy, to główny problem z eurosceptycyzmem dotyczy jego „miękkiej“ wersji. W odniesieniu do twardych eurosceptyków płynność i brak dokładności nie przeszkadza, gdyż kategoria ta opisuje zasadnicze odrzucenie integracji europejskiej jako takiej. Trudności pojawiają się jednak w przypadku miękkiego eurosceptycyzmu, który jawi się jako nieuchwytny, ruchomy cel. Jeżeli jakiś polityk, czy partia co do zasady popiera ideę integracji europejskiej, ale ma zastrzeżenia dotyczące na przykład tempa, czy zmian integracyjnych zachodzących w jakiejś konkretnej polityce szczegółowej, to tylko z najwyższą trudnością taką krytykę można nazwać miękkim eurosceptycyzmem, a zatem w potocznym dyskursie – słabszą wersją twardego eurosceptycyzmu. Przy użyciu tak skonstruowanej kategorii niezwykle trudno jest określić, która polityka i jaka forma krytyki jest wystarczającym powodem, by danego polityka, czy partię polityczną zaliczyć do obozu eurosceptycznego zgodnie z definicją miękkiego eurosceptycyzmu Taggarta i Szczerbiaka.

Opisane tu definiowanie eurosceptycyzmu jako kategorii wszechobejmującej, które jak ilustrował początek tego artykułu przelało się i do aktywnej polityki UE, ma praktyczne konsekwencje dla działania integracji europejskiej. Przede wszystkim podejście to wyraźnie prowadzi do nadprodukcji wrogów i zagrożeń, trywializacji debaty politycznej i jej redukcji do binarnej argumentacji „za albo przeciw“. Na bardziej teoretycznym poziomie można poza tym powiedzieć, że określanie każdego nawet częściowego krytyka polityki UE mianem eurosceptyka prowadzi do osłabienia sprzężenia zwrotnego i komunikacji w procesie podejmowania decyzji nie tylko w UE, ale i w poszczególnych państwach narodowych. Kolejnym skutkiem ignorowania uwag krytycznych jest ich radykalizacja. Ciekawym przedmiotem analizy w tym zakresie mógłby być na przykład czeski prezydent Václav Klaus i jego stosunek do UE.

Inne pytanie w tej kwestii brzmi, w jakim stopniu reagowanie na krytykę chowaniem głowy w piasek i powtarzaniem frazesów typu „lekiem na problemy Unii Europejskiej jest więcej Unii Europejskiej“<!--[if !supportFootnotes]-->[7]<!--[endif]--> jest wyrazem zwykłego braku zainteresowania obywateli działaniem UE, którego dowodem jest ciągle wzrastająca absencja w wyborach europejskich. Wreszcie, długotrwałe puszczanie krytyki mimo uszu wzmacnia prawdziwych ekstremistów i siły antysystemowe, gdyż daje im możliwość czerpania ze wzrastającej frustracji obywateli. Wszystkie wspomniane tu zjawiska – i wiele podobnych – można bez wielkiego wysiłku obserwować w dzisiejszej Unii.

 

Czy istnieje rozwiązanie?

 

Nie da się zaproponować zbyt radosnej i prostej odpowiedzi na proste pytanie, czy istnieje jakaś rada na bezkrytyczny charakter politycznej debaty w UE, do którego doprowadziło wypuszczenie dżina eurosceptycyzmu i jego zbyt częste wzywanie. Eurosceptycyzm ze wszystkimi swoimi wadami zapuścił twardo korzenie w dyskursie politycznym i stał się bardzo użyteczną bronią, a zatem iluzją jest spodziewać się, że politycy go porzucą. Płynna i problematyczna konceptualizacja tego pojęcia powinna jednak martwić naukowców i komentatorów, gdyż za jej przyczyną ma miejsce nie opisywanie i wyjaśnianie rzeczywistości, ale raczej jej wypaczanie. Dobrą nowiną w tym zakresie jest istnienie dwóch wskazówek prowadzących w słuszną stronę.

Pierwsza to powrót do rozważań teoretycznych, które powinny rozwinąć się w bardziej precyzyjną i użyteczną definicję eurosceptycyzmu. Uwagi o tym, czym jest eurosceptycyzm i jak go definiować tylko pozornie wydają się oderwane od rzeczywistości. Jak zauważył słynny włoski politolog Giandomenico Majone, „słowa mają znaczenie“<!--[if !supportFootnotes]-->[8]<!--[endif]-->, a w świecie polityki europejskiej jest tak w dwójnasób. Unia Europejska jako zorganizowana wspólnota polityczna dopiero bowiem powstaje i w żadnym razie nie da się jej postrzegać z perspektywy tego, co opisuje termin finality, jako już określony, utrwalony podmiot<!--[if !supportFootnotes]-->[9]<!--[endif]-->.

Po drugie, konceptualizacja eurosceptycyzmu nie ma istotnego znaczenia, o ile nie wychodzi od jasno określonych i uargumentowanych pozycji. Wyżej wskazano na dwa tego wymiary – osadzenie eurosceptycyzmu w kontekście stanowisk pozytywnie nastawionych do integracji europejskiej (i ich wyjaśniania) oraz w kontekście definiowania UE jako wspólnoty politycznej. Jak wspomniano, oba te wymiary określają jasne standardy definiowania i umożliwiają jakieś zakotwiczenie myślenia o eurosceptycyzmie, zwłaszcza w czasie. Nie ma więc większego zastosowania kategoria analityczna oparta na opozycji w stosunku do bieżącej trajektorii UE, burzliwie zmieniającej się co miesiąc. Dwa wymienione wyżej stanowiska dają pewne wskazówki, ale lista z pewnością nie jest wyczerpana. Dobrym pytaniem jest na przykład, czy instytucje UE i cały jej system decyzyjny odpowiada parametrom zakładanym w modelu liberalnej demokracji, czy może rzeczywistość UE opisują jakieś inne modele.

Kwestią otwartą pozostaje, jaka miałaby być ta nowa definicja eurosceptycyzmu. Autor niniejszego artykułu skłania się do zdania, że powinna być minimalistyczna i prosta. Ze względu na charakter UE i rozwój integracji europejskiej logiczną wydaje się szeroka definicja stanowiska proeuropejskiego, obejmująca zarówno zwolenników instytucji ponadnarodowych, jak i obrońców elementów międzyrządowych w podejmowaniu decyzji. Jeśli chodzi o wymiar organizacji wspólnoty politycznej, to wydaje się, że złożoności i unikalności UE najbardziej odpowiada próba jej opisania jako systemu politycznego<!--[if !supportFootnotes]-->[10]<!--[endif]-->. Takie zaklasyfikowanie nie nawiązuje do powestfalskiego rozumienia państwa, w którym zakorzenione są wszystkie próby rozumienia UE jako federacji, konfederacji itd. Jest również w stanie uwzględnić ciągły dynamiczny rozwój UE jako zorganizowanej wspólnoty politycznej<!--[if !supportFootnotes]-->[11]<!--[endif]-->.

Konsekwencją takiego podejścia do definiowania eurosceptycyzmu byłaby likwidacja, w sferze nauki, kategorii miękkich eurosceptyków. Eurosceptykami zostaliby tylko ci, którzy rzeczywiście odrzucają integrację europejską, a przestaliby nimi być zwolennicy jej alternatywnych wersji. Z dyskusji politycznej zniknąłby również sztuczny wróg, który w dzisiejszej politologii analizowany jest przy użyciu optyki politycznej. Zdjęcie tabu z krytycznych poglądów na obecne tempo i głębokość integracji europejskiej sprzyjałoby również dyskusji politycznej w UE w ogóle, gdyż uwaga uczestniczących w niej podmiotów skierowałaby się na codzienną treść wspólnych polityk, zamiast przeceniać konstytucyjne aspekty procesu integracji. Pomogłoby to zminimalizować groźby, o których w związku z polityzacją UE mówili na przykład Stefano Bartolini<!--[if !supportFootnotes]-->[12]<!--[endif]-->, czy van der Eijk i Franklin<!--[if !supportFootnotes]-->[13]<!--[endif]-->. Pierwszy z nich obawia się, że polityzacja UE może doprowadzić do wylania dziecka z kąpielą, gdyż może wieść wcale nie do polityzacji wspólnych polityk (w sensie przedstawiania alternatywnych koncepcji), ale do polityzacji podstawowych elementów UE, jak członkostwo poszczególnych krajów, czy instytucjonalna konstrukcja UE. Van der Eijk i Franklin upatrują w polityzacji UE ryzyko obudzenia „śpiącego olbrzyma“, za którego uważają rozłam polityczny (cleavage) skupiony wokół konfliktu o Europę, dotąd niezbyt ważny. Według tych autorów pobudzenie takiego rozłamu mogłoby zniszczyć dotychczasowe motywy mobilizacji partyjnej w większości systemów politycznych państw członkowskich UE i doprowadzić na przykład do zahamowania tworzenia się ogólnoeuropejskiego systemu partyjnego. Reforma pojęcia eurosceptycyzmu z pominięciem kategorii miękkiego eurosceptycyzmu wyraźnie podniosłaby ogólną wiarygodność systemu politycznego UE jako podmiotu polityki wewnętrznej.

Obecną sytuację eurosceptycyzmu można bowiem rozważyć na abstrakcyjnym przykładzie debaty politycznej o podatku VAT. Podmiot A forsuje stawkę 15%, podmiot B skłania się do stawki w wysokości 19%, a podmiot C proponuje zupełne zniesienie podatku. Czy można zwolennikowi pierwszego wariantu ogłosić, że jest miękkim zwolennikiem likwidacji podatków i w ten sposób wykluczyć jego koncepcję z istotnej dyskusji? Inaczej mówiąc, czy można usunąć z politycznej debaty o kształcie podatku każdy podmiot, który kwestionuje obecnie preferowaną politykę wyższych stawek opodatkowania pośredniego? Chyba nie, a jeśli się tak stanie, to wielka grupa obrońców niższej stawki VAT będzie sfrustrowana i tylko jeśli zaprze się siebie daną wspólnotę polityczną będzie mogła uznać za działającą demokratycznie. Chociaż przywołana tu analogia może się wydawać nieco naciągana i uproszczona, absurdalność sytuacji jest oczywista.

Z kolei pewną wadą zawężającego rozumienia eurosceptycyzmu, na którą należy od razu zwrócić uwagę, byłoby szerokie zdefiniowanie stanowiska proeuropejskiego. Można więc postawić zarzut, iż nastąpiłaby tylko zamiana ról i te same wady, które cechowały szerokie pojęcie euro sceptycyzmu, pojawiłyby się w przeciwnym obozie. Nie można jednak w odniesieniu do nastawienia wobec UE rozumować w tak mechaniczny i schematyczny sposób, choćby dlatego, że odrzucenie i zgoda nie są kategoriami jakościowo tożsamymi. Integracja europejska w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci trwale zakorzeniła się wśród większości aktorów życia politycznego jako coś danego, oczywistego i pociąga to za sobą logicznie różnorodność poglądów. Pytanie więc brzmi: czy można tego faktu nie akceptować, jeśli już nie w polityce, to przynajmniej w debacie akademickiej i pozwolić na to, by nie znalazł on odbicia w analizie procesów politycznych w UE?

 

Petr Kaniok - wykładowca Uniwersytetu Masaryka w Brnie, uczestnik wielu projektów badawczych poświęconych m.in. eurosceptycyzmowi, czeskiej prezydencji w UE. Redaktor naczelny czołowego czeskiego pisma politologicznego „Politologický Časopis“.

Tłumaczył Artur Wołek

<!--[if !supportFootnotes]-->

<!--[endif]-->

<!--[if !supportFootnotes]-->[1]<!--[endif]--> Herman Van Rompuy: „Euroscepticism leads to war“, „The Telegraph“, on-line: http://www.telegraph.co.uk/news/worldnews/europe/eu/8124189/Herman-Van-Rompuy-Euroscepticism-leads-to-war.html.

<!--[if !supportFootnotes]-->[2]<!--[endif]--> Polish leader raises alarm about „new“ euroscepticism, EUobserver.com, on-line: http://euobserver.com/institutional/32578.

<!--[if !supportFootnotes]-->[3]<!--[endif]--> Polish PM comes out as eurosceptic, EUobserver.com, on-line: http://euobserver.com/tickers/114749.

<!--[if !supportFootnotes]-->[4]<!--[endif]--> P. Taggart, A Touchstone of Dissent: Euroscepticism in Contemporary Western European Party Systems, „European Journal of Political Research“, nr 3/1998.

<!--[if !supportFootnotes]-->[5]<!--[endif]--> A. Szczerbiak, P. Taggart, Theorising Party-Based Euroscepticism: Problems of Definition, Measurement and Causality, SEI Working Paper, nr 69/2003.

<!--[if !supportFootnotes]-->[6]<!--[endif]--> A. Crespy, N. Verschueren, From Euroscepticism to Resistance to European Integration: An Interdisciplinary Perspective, „Perspectives on European Politics and Society“, nr 3/2009.

<!--[if !supportFootnotes]-->[7]<!--[endif]--> Przykładem może tu być manifest Europa to my z maja 2012 r. autorstwa francuskiego polityka Daniela Cohn-Bendita i socjologa Ulricha Becka.

<!--[if !supportFootnotes]-->[8]<!--[endif]--> G. Majone, Dilemmas of European Integration. The Ambiguities & Pitfalls of Integration by Stealth, Oxford University Press, Oxford 2009, s. xiii.

<!--[if !supportFootnotes]-->[9]<!--[endif]--> N. Walker, The Idea of a European Constitution and the Finalité of Integration, Francisco Lucas Pires Working Papers Series on European Constitutionalism, nr 1/2002.

<!--[if !supportFootnotes]-->[10]<!--[endif]--> S. Hix, B. Høyland, The Political System of the European Union, Palgrave, Houndmills 2011, s. 12-16.

<!--[if !supportFootnotes]-->[11]<!--[endif]--> Dowodem może tu być na przykład tempo zmian prawa pierwotnego UE. Od opracowania Traktatu o Unii Europejskiej w 1992 r. fikcyjne ramy konstytucyjne UE przeszły rewizje w postaci Traktatu Amsterdamskiego (1997), Traktau z Nicei (1999) i wreszcie Traktatu Lizbońskiego (2009). Nie można też zapomnieć o ambitnych, choć nierealizowalnych próbach stworzenia tzw. traktatu konstytucyjnego w roku 2003 (wersja Konwentu) i 2004 (wersja międzyrządowa).

<!--[if !supportFootnotes]-->[12]<!--[endif]--> S. Hix, S. Bartolini, Politics: The Right or the Wrong Sort of Medicine for the EU?, Notre Europe Policy Paper, nr 19/2006.

<!--[if !supportFootnotes]-->[13]<!--[endif]--> C. van der Eijk, M. N. Franklin, Potential for Contestation on European Matters at National Elections in Europe, [w:] European Integration and Political Conflict, G. Marks, M. R. Steenbergen (red.), Cambridge University Press, Cambridge 2004, s. 32-50.