Daniel Kaiser, Grecja, czyli szyfr dla uników

  • Print

Czeską debatę na temat Grecji i w ogóle spraw związanych z integracją europejską charakteryzuje jeden głęboki paradoks, którego nigdy nie wolno nam stracić z oczu. Chodzi o podział opinii w sprawie kwestii, czy i kiedy przyjąć euro. O ile co najmniej 70 procent ankietowanych mieszkańców Czech odrzuca pomysł, że należy zamienić koronę na euro – i jest to podobny wynik jak w Polsce (również podobnie jak w Polsce zwrot nastrojów społecznych nastąpił wraz z kryzysem strefy euro, od 2009 i 2010 roku począwszy i od tego czasu są one stałe) – o tyle wśród dziennikarzy i tzw. liderów opinii stosunek zwolenników i przeciwników euro jest odwrotny. Myślę, że w debacie publicznej w Czechach sceptycy nie mają nawet tych 30 procent, ale może z 10 czy najwyżej 15, na pewno mniej niż w Polsce.

Ta proeuropejska większość polityków, dziennikarzy, naukowców i celebrytów jest jednak od czasów kryzysu w strefie euro w rozterce. Jakby czuła, że jej przewaga jest politycznie bezpłodna i nic namacalnego z niej nie wynika. Rząd kierowany przez socjaldemokratów (ČSSD), nominalnie partię „proeuropejską”, wprawdzie ma w programie powrót do głównego nurtu integracji europejskiej, ale jeśli chodzi o termin przyjęcia euro, uzgodniono tylko, że w tej kadencji data nie zostanie wyznaczona. Trzy miesiące temu rząd przyjął koncepcję polityki europejskiej, która mówi, że konieczne będzie rozpoczęcie debaty publicznej, tak, aby w ciągu pięciu lat stało się jasne, kiedy Republika Czeska przyjmie euro. W rzeczywistości wynika więc z tego, że przed następnymi wyborami ta dyskusja nie będzie jeszcze zakończona, a zatem bezprzedmiotowe byłoby robienie z euro tematu kampanii wyborczej.

Premier Bohuslav Sobotka formalnie dalej stoi na stanowisku, że przyjęcie euro jest naszym zobowiązaniem wynikającym z traktatu akcesyjnego i jest ono w czeskim interesie narodowym, a jako datę przystąpienia do strefy euro obstawia rok 2020. Spotyka się tu niestety jednak z oporem partnera koalicyjnego, ministra finansów, a dziś w istocie najsilniejszej postaci czeskiej polityki, Andreja Babiša (z ruchu ANO). Istnieje też podejrzenie, że socjaldemokratom nawet bez Babiša do euro by się nie spieszyło. Wśród wyborców ČSSD jeszcze przed kryzysem sprzeciw wobec euro był większy niż w pozostałej części społeczeństwa.

Greckie sui generis

Chociaż z bezsilnej „proeuropejskiej” większości wśród uczestników debaty publicznej i w kręgach rządzących dla przyjęcia euro nic nie wynika, to bardzo wyraźnie wpływa ona na sposób relacjonowania i dyskutowania o Grecji, kryzysie strefy euro i o tym, co strefa euro powinna robić dalej. Zdecydowana większość uczestników debaty publicznej to ludzie, którzy w wychwalanie unii walutowej zainwestowali swoją reputację jeszcze przed początkiem kryzysu. Wynika z tego ciekawa tendencja w czeskich wiadomościach na temat Grecji. Kryzys w tym kraju jest postrzegany jako wydarzenie jednorazowe, które mówi coś o poziomie cywilizacyjnym Grecji, ale dla samej strefy euro nie ma wielkiej wartości prognostycznej. Jest to próba przedstawienia Greków jako miłych, ale w zasadzie nieznośnych egzotycznych dziwaków. Ulubione obrazki to XIII i XIV emerytury, dodatek za siedzenie przy komputerze, emerytury dla dawno zmarłych emerytów, brak katastru itd. W odpowiedzi na niedawne referendum, w którym Grecy odrzucili oszczędnościowe recepty strefy euro, kilku czeskich komentatorów użyło metafory rodziny, która bierze kredyty, a potem przy niedzielnym obiedzie demokratycznie uchwali, że te kredyty są zbyt wysokie i nie będzie ich spłacać. Z tego powodu aż do ogłoszenia kapitulacji na początku lipca kryptokomunistyczny rząd Tsiprasa, z  Janisem Varoufakisem jako ministrem finansów był dla czeskich eurooptymistów darem z nieba. Niemal całkowite skupienie się na irracjonalności Greków i ich politycznych reprezentantów oraz unikanie pytania, czy cała konstrukcja strefy euro nie była aby nierozumnym hazardem, charakteryzuje na przykład media publiczne. Czeska dyskusja o Grecji przebiega z grubsza według współrzędnych debaty niemieckiej, tyle że jest bardziej niedbała. Podobnie jak w Niemczech, na przykład, w cieniu Grecji znalazła się Hiszpania i jej biedy, chociaż dla strefy euro niesie poważniejsze systemowe ryzyko, ale hiszpańskie rządy oszczędzały zgodnie z regułami z Maastricht i Hiszpania nie dostarcza tak wielu dziwacznych południowych historyjek. Smutny stan, w którym, również z winy euro, znalazła się Hiszpania, mógłby kazać stawiać zbyt poważne pytania, na które większość dziennikarzy i polityków nie chce szukać odpowiedzi.

Drugim powodem, dla którego kryzys Grecji w niewystarczającym stopniu uczy nas czegoś o polityce monetarnej czy integracji europejskiej, jest instynktowna skłonność Czechów, by w sytuacji kryzysowej, która szybko wykrystalizowała się jako spór Greków z Niemcami, stanąć po stronie niemieckiej. W tym wymiarze swoją rolę grają pewne podobne cechy narodowej mentalności. Po 2010 roku, niemieccy dyplomaci w Pradze w prywatnych rozmowach wielokrotnie mówili, jak ambasada jest mile zaskoczona tonem czeskich mediów, które opowiadają się za Niemcami przeciwko Grecji. Ogólnie rzecz biorąc Czesi nie lubią długów i choć na przykład zadłużenie gospodarstw domowych rośnie wraz z rozwojem rynku finansowego, to wciąż występuje ono na poziomie połowy średniej unijnej. Dług publiczny nie ma już poziomu 10 procent PKB, jak to było do roku 1997, ale obecne 40 procent PKB to ciągle przyzwoity wynik, poniżej europejskiej średniej. Dług państwa od zawsze był w Czechach przedmiotem wielkich politycznych dyskusji. Nawet w czasach komunistycznych Czechosłowacja prawie nie zadłużała się u międzynarodowych wierzycieli i – w przeciwieństwie do Polski – po zmianie ustroju nie było konieczności negocjowania umorzenia długów.
Ostatnie wybory, które wygrała prawica (w czerwcu 2010 r.), wygrała między innymi dlatego, że z powodzeniem przedstawiała socjaldemokratów jako tych, którzy wpędzą Czechy w długi typu greckiego, chociaż sama prawica nie miała już wtedy dobrej reputacji. Lewicowi komentatorzy od tego czasu często używają zwrotu „greckie kłamstwo”, którym jakoby prawica zalewa i dezorientuje opinię publiczną. To, że wzmocnienie skrajnej lewicy w Grecji spowodowała zła polityka pieniężna ECB w połączeniu z podwyżkami podatków narzuconymi głównie przez niemieckich polityków, jakby było bez znaczenia. Zgodnie z prostym moralnym imperatywem: zadłużył się, niech płaci. To, że grecki kryzys da się opowiedzieć jako całkiem prosty spór moralny, również przyczyniły się do tego, że Grecję traktuje się jako przypadek sui generis.

Co zauważył Babiš

Jaka jest obecna sytuacja? Tak zwani „proeuropejczycy”, którzy planują wprowadzić Czechy do „głównego nurtu” integracji europejskiej, wiedzą, że dziś głoszenie takich poglądów oznaczałoby poważne koszty w kategoriach głosów wyborców. Traktując Grecję jako wymówkę, mogą swoją kampanię odłożyć. Ale wokół Grecji kręcą się też działania tych, którzy nie chcą przyjąć euro. Przede wszystkim minister finansów Andrej Babiš ogłosił ostatnio (24 lipca), że warunkiem jakiejkolwiek dyskusji na temat przystąpienia Czech do strefy euro jest jej opuszczenie przez Ateny. Jest to pseudoradykalizm, biorąc pod uwagę, że nawet gdyby Republika Czeska postanowiła złożyć wniosek w przyszłym tygodniu, to procedury przyjęcia do strefy euro zajmują co najmniej trzy lata. Nie wiem, czy ktoś gotów byłby się założyć, że Grecja wytrwa w unii walutowej trzy lata? Babiš jednak idzie dalej.

Kiedy pod koniec kwietnia prezydent Miloš Zeman, eurodogmatyk, zorganizował debatę, w czasie której decydenci mieli szukać sposobów szybszego przyjęcia euro, Babiš rzucił pomysł niewiążącego referendum. Ostatnio ponownie mówi o referendum, ale przymiotnik „niewiążące” już się nie pojawia. Babiš przypomniał też, że za członkostwo w strefie euro na dzień dobry się płaci – składkę na europejski mechanizm stabilizacyjny, w przypadku Czech byłoby to około 1,3 mld euro.
Babiš w ten sposób kradnie program tradycyjnej czeskiej prawicy (ODS, były prezydent Václav Klaus), która żąda, by wynegocjować unieważnienie zobowiązania do przyjęcia euro zawartego w traktacie akcesyjnym z 2004 roku. Jednak ODS jest w głębokiej zapaści, w sondażach ma dziś tylko 8 procent. Klaus, który ryzyko związane z unią walutową dość proroczo przewidział już w latach 90-tych, w ostatnich latach, częściowo został wepchnięty, częściowo sam wmanewrował się w głęboką izolację społeczną. Babiš wie, że istnieje tu wielki potencjał wyborczy, który póki co leży odłogiem. W interesujący sposób pod wpływem Grecji i kryzysu strefy euro zaczęli zachowywać się przedsiębiorcy. O ile tzw. wielki biznes (Škoda Auto) nadal występuje w obronie przyjęcia euro, wśród małych i średnich przedsiębiorców zaczęli dominować przeciwnicy euro. Według ostatnich badań opinii zwolenników korony jest wśród nich 57 proc. Dziennik Babiša „Mlada fronta Dnes” zrobił z tej informacji tytuł na całą stronę weekendowego wydania.

Jednak w przeciwieństwie do Klausa, o obecnym ministrze finansów na pewno nie można powiedzieć, że jest przeciwko euro z powodów ideowych i że swój sprzeciw ma dobrze przemyślany. Można znaleźć jego wypowiedzi sprzed dwóch-trzech lat o tym, że znaleźć się w głównym nurcie integracji, czy nawet przyjąć euro, to koniec końców dobra rzecz. Trzej deputowani do Parlamentu Europejskiego z jego partii zasiadają w całkowicie eurofederalistycznej liberalnej frakcji ALDE, a wprowadził ich tam były czeski ambasador przy UE i krótkotrwały komisarz UE Pavel Telička, który o przyjęciu euro publicznie marzył jeszcze kilka miesięcy przed przyłączeniem się do Babiša. Podobnie wyglądała większość twarzy z pierwszego rzutu ANO, z którymi Babiš w 2013 roku dał się sfotografować na billboardach wyborczych. Istnieje więc sprzeczność nie do pokonania między zbiorowym poglądem ludzi, których Babiš kupił sobie wchodząc do polityki, a poglądem wyborców, o których się stara. Jest to sprzeczność, którą najlepiej dla Babiša będzie zignorować. W takiej sytuacji również jemu odpowiada rozmowę o euro sprowadzać do anegdotek z Peloponezu. Grecja dziś w czeskiej dyskusji politycznej odgrywa rolę swoistego szyfru, dzięki któremu rządzący politycy mogą ukrywać swoje prawdziwe zamiary w stosunku do Europy.

 

 

Autor tekstu jest czeskim dziennikarzem i publicystą, komentatorem portalu ECHO24.cz.

Tłumaczenie: Artur Wołek